Strony

środa, 31 października 2012

Fabian.

 Czas mi upływa, jakby z procy strzelił. Przed chwilą rozpoczęłam ostatni rok jako licealistka. Dwa miesiące minęły jak jeden tydzień w dawnej klasie. Dziś w domu jesteśmy wszyscy – cała szóstka. I Ci, co mnie znają, stwierdzą, że mam problem z liczeniem, bo przecież jest nas piątka. Ale ja się uprę, szóstka.
Zamykam oczy. Nie jestem śpiąca – powracam do lat dzieciństwa, do miejsca, w którym wcześniej mieszkaliśmy. Jestem szczęśliwa, że dzieciaki z mojego rocznika bawiły się na dworze, a nie przed komputerem. Pamiętam, czasem jak przez mgłę zabawy w zbijaka, tysiąca, palanta, podchody. Pamiętam, jak miałam do szkoły na dwunastą. Wtedy gromadziliśmy się u kogoś w domu (a to u mnie, a to u kogoś innego), graliśmy w gumę, albo bawiliśmy się w szkołę – i to nie z byle jakim dziennikiem zeszytowym – rodzice dbali o swoją córeczkę-nauczycielkę i dawali jej autentyczny dziennik  (co prawda, nie szkolny, ale bardzo zbliżony do takiego).
Moje przygody z komputerem zaczęły się w wieku szkolnym. Czasem grałam z simsy, pewnie jak każdy. Ale najwięcej czasu przed komputerem spędzałam z moim bratem – oglądając bajki, albo grając w Hugo. Fabian był wielbicielem bajek. Potrafił dłuższy czas patrzeć w ekran i obserwować ulubione postacie i śmiać się z rzeczy, jak dla mnie mało śmiesznych.
Fabian –kiedy byłam mała, to podobno chciał nosić mnie na rękach.  To on okazywał swą miłość poprzez małe uderzenie. Ania, nie płacz. (w tym momencie głaskał mnie zazwyczaj po głowie, ale zdarzało się też, że po ramieniu. Kiedy mu się znudziło i widział, że nie płaczę był lekki klaps. Klaps miłości. (nie ma tutaj ironii)
Hajanek – bo tak na niego niektórzy wołali, lubił pokazywać naszemu Bonifacemu. że jego miejsce nie jest tam, gdzie lubią siedzieć ludzie. Nasz kot nie mógł spać na taboretach w kuchni. Gdy mój kochany braciszek zauważał, że właśnie tam Bonik się położył, podchodził i bez wahania zwalał go na podłogę.
Babcia zawsze się śmiała, że Fabu jest pedantem. Podnosił każdy okruszek z ziemi. Nie rozumiał, że to niepotrzebne. I tak przez dwadzieścia parę lat.
Teraz mnie już nikt nie bije. Teraz z nikim nie oglądam bajek i nie gram w Hugo. Z nikim nie śpiewam „Czerwone Korale”, a tata nie zna już tych szczerych emocji, gdy Adam Małysz skacze. (a raczej skakał) W domu nikt nie staje na baczność i nie śpiewa hymnu Polski, kiedy usłyszy go w telewizji. Na każdej kolędzie już nikt nie woła do księdza „wujku”. Nie ma na co wystawiać szóstego talerza, kiedy wszyscy jesteśmy w domu.
Czasem ogarnia mnie złość, że nie potrafię być dobrą siostrą. Czasem lubię usiąść w kącie z jego rzeczą i sobie popłakać. Czasem mówię do niego, a on mi nie odpowiada. Czasem ogarnia mnie chęć wydobycia kaset z naszymi nagraniami – ale nie mam videa na kasety. Czasem po prostu zapominam.
Czas leczy rany? Czy tylko przyzwyczaja do bólu? Odpowiedz.


niedziela, 28 października 2012

Footstep.

Powolnym krokiem poloneza wbijam się w listopad. Cieszę się, że dziesiąty miesiąc dobiega końca - chyba nie należy on do moich ulubionych. Minęło dwadzieścia osiem dni, a problemów co niemiara. Każda kwestia ma tutaj znaczenie. Ale trwam, bo cóż mi z nietrwania?
Zaczynam zmagać się ze studniówkowym tańcem. Nie jestem tancerką. Nie mam tego w genach, ale mam nadzieję, że polonez nie będzie sprawiał kłopotów i razem z moim partnerem dość szybko go ogarniemy. 
W szkole, jak to w szkole. Raz z górki, raz pod górkę. Za trzy tygodnie czekają mnie próbne matury - poza historią i matmą niczego się nie obawiam. Chyba czas wziąć się porządnie za naukę, chociaż na razie nie jest źle. 
Nadal szukam mojej piaszczystej ziemi - przez Ciebie mój grunt nadal jest bagnisty. Ale tym razem Ty także w owym bagnie siedzisz - no cóż, chyba potrzebowałam odrobiny towarzystwa.
Wkraczamy w jedenastkę. Moja jedna noga już w niej siedzi i oczekuje na długi weekend. Druga noga topi się w różańcowym miesiącu. Październik nie lubi zawodzić - październik pozwoli nam się dziś wyspać. Miło kiedy doba przekracza liczbę dwudziestu czterech godzin. Jeszcze milej, kiedy wyjrzysz przez okno i zobaczysz, że wszystko co Cię otacza pokryte jest cienką warstwą śniegu. Gdzie Ci się tak spieszy?


piątek, 26 października 2012

Bij i poniżaj, to najlepsze rozwiązanie!

Kiedy stajemy się dorośli? Kiedy mamy osiemnaście lat, czy wtedy kiedy zaczynamy racjonalnie myśleć? Nie będę prowadzić ankiet, bo wygrają osiemnastki. Więc jak to jest?
Dworzec autobusowy - miejsce, gdzie kręci się wielu ludzi czekających na transport do domu. Wydawać by się mogło bezpieczne (mało bezpieczne, ale nie niebezpieczne), ale to tylko pozory. To tutaj możesz dostać z liścia, to tutaj przypadkowy mężczyzna może zadać ci ból kopiąc z całej siły z brzuch, plecy, a jak będziesz się stawiał to jeszcze z buta dostaniesz w twarz, a jego kobieta podejdzie do twojej i znów będzie kłopot. Wszystkich ogarnia strach - nikt nie podejdzie, żeby przerwać. No, prawie nikt - podchodzi starsza pani. Kobieta odchodzi, a facet znowu jest bity. Ktoś się odważył i zadzwonił na policję. Na słowo policja, kobieta bitego mężczyzny wbiega do miejskiego autobusu, a za nią, z wyzwiskami kobieta siłacza. Co z nimi się stało? Nikt nie wie. Autobus pojechał, a mężczyzna uciekł. Oboje uciekli. A policja? Przyjechała, po piętnastu minutach. Przyjechała, to za dużo powiedziane. Przejechała - to jest idealne słowo. Przejechała i ślad zaginął.
Nawet jeśli poturbowany był czemuś winny, to czy tak dorośli rozwiązują swoje sprawy? Bicie i poniżanie to chyba nie jest dobre wyjście. Świat dorosłych jest dla mnie niezrozumiały.


sobota, 20 października 2012

Metafora. Nie biorę odpowiedzialności za interpretację.

Jest rok dwa tysiące jedenasty. Dworzec kolejowy. Peron trzeci, pociąg relacji x-y podjeżdża punktualnie. Stoję przed dwoma wagonami, połączonymi silną więzią. Pierwszy jest dla ludzi szczęśliwych, drugi dla pozornie szczęśliwych lub szczęśliwych ale mniej. Który mam wybrać? Konduktor wskazuje, że to ostatnia chwila - pociąg zaraz rusza. Z nutą przerażenia wybieram drugi. Cofnij, wysiądź, to nie ten! Gwizdek- odjazd. Za późno.
Jest rok dwa tysiące dwunasty. Dworzec kolejowy. Peron trzeci, pociąg relacji x-y nie przyjeżdża na czas. Spóźnia się kilka tysięcy godzin - rekord Guinessa w historii PKP. Ku mojemu zdziwieniu pojawia się wagon numer trzy z napisem : przywiązanie. Wybór jest cięższy. Nie jest łatwo. Nie mam bagażu podręcznego, więc może uda mi się zmienić wagon, gdy stwierdzę, że weszłam nie do tego. Konduktor zarządza przerwę. Tory kolejowe jakimś cudem się poplątały. Mój pociąg nie ma gdzie pojechać.
Minął miesiąc. Pociąg jak stał, tak stał. Siedzę na peronie i przyglądam się trzem wagonom, zastanawiając się, w którym jest dla mnie miejsce. Spóźniony pociąg nie przyjedzie na czas - to o kilka tysięcy godzin za późno.


Ola.

Nadchodzi czasem w życiu taki moment, że chciałoby się zaśpiewać za Danutą Rinn "Gdzie Ci mężczyźni, prawdziwy tacy?". Pytanie dopadło i mnie. Na razie nie mam pojęcia, jak na nie odpowiedzieć - dzisiejszy czas pochłonęła mi schola oraz moja wspaniała Ola.
Ola - wiele o niej na blogu było. Ola to oczko w mojej głowie. Kochana, choć przepełniona niesamowitą energią, która w mig męczy człowieka. Jej korzenie sięgają po krańce kraju makaroniarzy. Nie mam jej na co dzień. Jest taką małą podróżniczką - dzisiaj na gorącej, czterdziestostopniowej wyspie, a jutro w kraju bijącym serce świata, jak mawia Davies. Teraz przyjechała na dłużej. Jestem z nią raz w tygodniu. Wychodzę od niej zmęczona, ale zadowolona. Jej dom to mój salon piękności. Za jednego buziaka na moich ustach pojawi się lipstick, a moje paznokcie zostaną pomalowane, po czym przejdą męczarnię - tragiczne usiłowanie zmycia się. To Ola, którą trzeba nosić na rękach, którą trzeba brać na barki. Ola, z którą trzeba bawić się w szkołę i fikołki. Ola, która gryzie, z którą trzeba rozmawiać z języku angielskim i włoskim, bo potrafi mieszać cztery języki i nie zrozumiesz, choćbyś chciał, o co jej chodzi. Ola, która przywiązuje się do mnie i nie chce wyjść, tylko spać tutaj, bo przecież ona "nie lubi spać w swoim domku". Wreszcie to Ola, która dzisiaj zaczęła się ze mną modlić, składając ręce i powtarzając słowa modlitwy "Aniele Boży". Wytrwała do "strzeż" i zakończyła swoją rozmowę. Taka jest Ola - mój kochany pieszczoch, bez którego życie stałoby się nudne.





środa, 17 października 2012

DAMN IT.

Wieczorne rozmowy o facetach zakończyły się na pogotowiu. Brzuch dalej pokazuje, że nie ma zamiaru mnie polubić. No cóż, czasem jesteśmy skazani na to, że i z wrogiem musimy żyć w jedności. Jednak ten nie zna granic. Jego ostre kucie nie pozwalało mi na utrzymanie siedzącej, ani stojącej postawy. Krople żołądkowe tylko pogorszyły sprawę. Moje nogi musiały przejść ciężką wędrówkę i znaleźć się na pogotowiu  ratunkowym. Ktoś kiedyś powiedział, że leki mają leczyć, a nie smakować. I cóż, dziś się w tym utwierdzam. Roztwór wody smakujący jak woda z Morza Adriatyckiego,  roztwór numer dwa o zapachu drożdży do pieczenia, którego nie lubię i ostatnia rzecz jaką posiadam, która jest najlepszą, bezsmakową rzeczą to moja tabletka. Przełamuję się, zatykam nos (chociaż to nic nie daje) i duszkiem próbuję wypić. Próbuję, bo duszkiem się nie da. Brzuch się doigrał.


poniedziałek, 15 października 2012

ZDAŁAAAAAM!

piętnasty października dwa tysiące dwunastego roku - idealny dzień na zdawanie egzaminu na prawo jazdy.
zaczął się pechowo - autobus nie przyjechał, więc wchodzę do pierwszego lepszego, podjeżdżam najbliżej gdzie się da. pół kilometra w 15 minut? nie w moim tempie - zazwyczaj się wlokę. na zmianę biegnę i drepczę. nie zdążyłam - zaczyna się pechowo. jestem na placyku, po dwudziestu minutach egzaminator mnie wywołuje. po 50 minutach mogę wysiąść z samochodu ze szczerym uśmiechem. jestem pełnoprawnym kierowcą. no prawie - jeszcze tylko muszę odebrać prawo jazdy.


sobota, 13 października 2012

Wiara czyni cuda, czyż nie?

ciężkie próby, zdarte od krzyku gardło i wkurzona ja. beznadziejny sprzęt i anielskie głosy. gra aktorska i różne zmagania. dwadzieścia jeden godzin minęło. emocje opadają, nogi pragną odpoczynku, a gardło ukojenia. Błogosławione zmęczenie, czego chcieć więcej?





piątek, 12 października 2012

Przygotowania do...

za dziewięć godzin pobudka, za jedenaście aktorskie wyzwanie. za piętnaście godzin moja przepona zamieni się w sprężynkę. za dwadzieścia jeden godzin zostaną tylko emocje  - będzie po wszystkim.

mój brzuch nadal wie, co mnie najbardziej wkurza. chyba weszłam z nim w jakiś poważny konflikt - jest strasznie upierdliwy i trzyma się swego od miesiąca. gardło? o tej godzinie daje do zrozumienia, że ma ochotę na chwileczkę zapomnienia - czas na sen. głowa? współpracuje z resztą mojego ciała, dając mi znak, że pora odstawić problemy i skupić się na odpoczynku. fruwający anioł szepcze do ucha : pora spać.
jestem posłuszną dziewczynką - odkładam cicho komputer, gaszę nocną lampkę, zamykam oczy i próbuję zasnąć.


środa, 10 października 2012

Bobasy, z których wyrosną świnie? FACECI


Ktoś kiedyś powiedział, że trudno jest zrozumieć kobiety. Facet, w odróżnieniu od pań, jest "prosty". Cóż za piękne kłamstwo, prawda dziewczęta?  Nie umiem zrozumieć tej męskości. Chciałabym, ale kiedy już wydaję mi się, że wiem wszystko to nagle okazuje się, że nie wiem nic. Myślałam, że faceci stawiają sprawę szybko i łatwo, że są konkretni, a nagle, każda płeć przeciwna, z którą mam do czynienia stawia mnie w niepięknej niepewności. I siedzę na internackim parapecie, wpatrzona w otaczający mnie świat, i rozmyślam nad istotą tej niepewności. Nie chcę i nie lubię być stawiana w sytuacji, kiedy nic nie jest dla mnie jasne. Kiedy mężczyzna ma gorszy humor niż ja (nie wierzyłam, że to możliwe) i co chwila zmienia zdanie i nastawienie.





poniedziałek, 8 października 2012

Taksówkarz.

Chcesz, żeby ludzie byli dla Ciebie mili? Bądź miły!

Ja i bycie miłym to dwie różne rzeczy, mało ze sobą powiązane. Jestem niecierpliwa, wybuchowa, krzykliwa.  Te cechy chyba nie zawierają w sobie owej uprzejmości.
Jednak dużym szacunkiem darzę ludzi starszych. (rodzice tutaj zapewne by się wtrącili i zaprzeczyli, ale...).
Nigdy nie przywiązywałam do tego takiej wagi. Ustąpić miejsca w autobusie, czy nie? Po co? Przecież fajnie mieć wygodę, niech sobie stare nogi postoją, moje zdążą się namęczyć. Błędne myślenie, co?

Mój dzisiejszy dzień zaczął się punkt 5:00. Cel? Olsztyn. 7:15 byłam pod tak zwanym tortexem. Zmierzam powolnym krokiem do miejsca zamieszkania. Walizka przewraca mi się co chwilę. To ta sama, która ostatnio, po dość morderczej wędrówce, padła "trupem" na ziemię i ani rusz, ani pchaj. Nawet stary taksówkarz nie dał rady przywrócić jej życia. Ale od czego jest tata? Dzielny, silny, zmęczony wziął sprawy w swoje ręce. Wracając do dziś. Mijam Uranię, a kątem oka spoglądam na stojącą obok taksówkę. Ku mojemu zdziwieniu wychyla się z niej jakiś pan, początkowo przeze mnie niepoznany.
- Walizka już naprawiona? - zapytał mnie, darząc szczerym, ogromniastym uśmiechem.
- Tak, tak, naprawiona, dziękuję! - odwzajemniony uśmiech.
Kurczę, niby nic. Ale wspaniałe, jak ludzie potrafią dzielić się z obcymi, nawet uśmiechem.

Swoją drogą, lubię taksówkarzy. I albo ludzie przesadzają, narzekając na nich, albo po prostu ja mam farta i zawsze trafiam na sympatycznych staruszków.
Moje pierwsze jazdy olsztyńską taksówką? Cofnę się o rok. Noga w gipsie i brak umiejętności chodzenia o kulach. Radzić sobie trzeba, a czym? Taksówką. Opowiadania taksówkarzy o tym, co oni mieli złamane zawsze poprawiało mi humor - nie wiedząc czemu, bo przecież jak może śmieszyć złamana kończyna?
Taksówkarze mają poczucie humoru. Oj, chyba zawszę się o tym przekonuję.
- Przepraszam, czy pan jest wolny, czy na kogoś czeka? - prawie zawsze zaczynam tak rozmowę.
- Niestety, jestem żonaty, a dlaczego pani pyta? - i kolejny do kolekcji uśmiech człowieczy do Ani.
Jedyną ich wadą jest to, że są strasznie ciekawscy.
- A gdzie pani jedzie? Do mamusi?
- Można tak powiedzieć.
- Aaah, do misia?
- Nie no, to już bardziej do mamusi.

I nie potrzeba nam radia. Czas umila śmiech taksówkarza. I niech ktoś mi powie, że oni smęcą i nie umieją rozmawiać z pasażerem...




czwartek, 4 października 2012

(anty)reklama budowlanki w kliku zdaniach.

Czteroosobowy pokój, wspólna łazienka z grzybem i nachlani faceci na piętrze. Jeśli chcesz się umyć rano - nie masz szans. Woda cię przechytrzy i ukarze, czasem będzie marudzić i będzie lała tam gdzie chce i z temperaturą jaką sama chce. Jedzenie? Nakładane oblizanymi palcami na pewno smakuje lepiej, niż te z ochronną rękawiczką. Najlepiej podawane na zimno - ideał. Nie najesz się tu, ale i sam nie zrobisz dobrego jedzenia.
Ogólnie, klasa maturalna jest do bani. Zaczynasz jedną lekturę i masz tydzień na następną, kilkaset stron to przecież jeszcze nic wielkiego. 16 stron grammar w jeden dzień? Owszem, bo przecież nie liczą się inne przedmioty. Więc siedzisz, uczysz się, robisz to, o co proszą. Nie masz czasu na zdrowe odżywianie. I oto są efekty. Od dłuższego czasu bóle brzucha, tu krew, tam krew. Don't give up Ania! Zdycham, dosłownie. Dzień w dzień boli mnie głowa. Noc w noc nie mogę zasnąć, a gdy to zrobię, budzę się w nocy i znów nie mogę zasnąć. Przez to zasypiam, nie jem śniadań, biegnę kilometr do szkoły, zahaczając o sklep z ziołowymi bułkami. Biorę gryza i pędzę. Uf. Zdążyłam. To taka moja mała rzeczywistość. Takie podsumowanie poranne od poniedziałku do piątku. Cudownie.



ćwiczę asertywność.


Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka