Strony

czwartek, 31 grudnia 2015

2015

Ludzie mówią, że jaki sylwester taki cały rok. Ten rok udowodnił, że jednak nie wszyscy mają rację. Pierwszy dzień stycznia był najgorszym dniem, który zapamiętam do końca życia, to śmiało mogę powiedzieć, że przeżyłam jeden z lepszych roków w moim życiu, a miałam ich już dwadzieścia jeden.
Jestem szczęśliwa, a to chyba najważniejsze!
Takiego szczęścia Wam życzę, z całego serducha :)




czwartek, 24 grudnia 2015

MAGIA ŚWIĄT

Kiedy w powietrzu unosi się zapach pieczonych pierników, a mama nabija goździkami ulubione cytrusy, to wiesz, że zbliża się Boże Narodzenie!

Z tej okazji chciałabym Wszystkim życzyć zdrowych, wesołych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia. Żeby sesja znowu nie zaskoczyła studentów swoją obecnością a każde marzenie znalazło czas na swoją realizację. I żebyśmy w tym całym świątecznym zamieszaniu nie zapomnieli, że to nie my i rodzina są dziś najważniejsi! :)


piątek, 27 listopada 2015

Narzekadło tutaj spadło

Pisanie pracy dyplomowej jest do bani. Zazdroszczę każdemu, kto wie jak się do tego zabrać, bo osobiście jestem w czarnej dupie! 


Miałam tyle planów na ten tydzień, ale wszystko poszło w las, bo kolejny raz dopadło mnie wstrętne przeziębienie. Zatoki mi zaraz eksplodują, a w nosie mam papryczkę chili, a nawet dwie. A chciałam wyskoczyć na basen, pojeździć za darmo na łyżwach i wybrać się w końcu na romantyczną, zimową komedię. Może to jakiś znak, żebym ruszyła swoje leniwe cztery litery i dokończyła chociaż jeden rozdział? Zalegam z oddaniem już jakieś dwa tygodnie, więc byłoby miło, gdybym to w końcu zrobiła? Tak, to chyba dobry plan. 

EDIT: Myślałam, że to się zdarza tylko na filmach i głupich opowieściach, ale to jednak prawda. Pół dnia pisałam kilka podrozdziałów do mojej pracy. Niestety, po formacie mojego małego złoma okazało się, że nie mam Worda. Alternatywą dla mnie jest WPS Writer (cokolwiek to jest). Chwaliłam go sobie, aż do dziś, kiedy wyłączyłam inną kartę i... moja praca legła w gruzach. Dziękuję, pozdrawiam. 




niedziela, 15 listopada 2015

#prayforparis

Po wczorajszym kacu myślałam, że dziś będzie w końcu dobry dzień. Wstałam niczym królowa ze swojego nowego, wygodnego łoża, odpaliłam ekspres do kawy i włączyłam poranne wiadomości. I zdębiałam. To jednak nie był najpiękniejszy dzień w moim życiu. Rzeczywistość zaczęła mnie przerażać bardziej, niż kiedykolwiek.
Nie mogę w spokoju ducha patrzeć na to, co wydarzyło się we Francji. Nie mogę zrozumieć, jak można komuś od tak odebrać życie. Kupiłeś bilet na koncert ulubionego zespołu, relaksujesz się i nagle stajesz się zakładnikiem, trupem albo uciekinierem. Z okazji rozpoczęcia wolnego, awansu albo w ramach przeprosin wybierasz się na romantyczną kolację ze swoją ukochaną. Masz naprawdę dużo planów na ten wieczór, ale wszystko zostaje zaburzone w klika sekund, bo ktoś tak chciał.
W ciągu jednego wieczoru we Francji śmierć poniosło bardzo dużo niewinnych ludzi, a wielu z nich dalej walczy o życie i tylko Bóg wie, czy z tego wyjdą.
To wszystko wydarzyło się w Paryżu, ale przecież mogło wydarzyć się wszędzie. Tak, boję się. O moich bliskich. O własną dupę. I o Polskę też się boję. Tak, jestem samolubem. Ale w tym samolubstwie znajduję dużą, nawet bardzo dużą cząstkę współczucia dla francuzów. Modlę się za nich, bo to jedyna rzecz, którą mogę zrobić. I proszę, zrób to samo. Chociaż tyle. Albo aż tyle....

#prayforparis


sobota, 24 października 2015

TO TYLKO CHWILA

"Zdarzyłem się Tobie. Ludzie czasem zdarzają się sobie. Oszukujemy się, że mamy nad tym władzę. To nieprawda. Zdarzamy się sobie. Tak. Zdarzyłaś się mi. I boję się, że możesz zdarzyć się komuś innemu."

Zbieram się już od dłuższego czasu, żeby coś tutaj napisać i dać znak, że ze mną wszystko w porządku. Jednak moje lenistwo jest silniejsze, niż przypuszczałam i efekty są jakie są, czyli marne.
Ostatnie dwa miesiące były bardzo intensywne, stąd też ta nieusprawiedliwiona wcześniej cisza. Dziś nie mam nic ciekawego do zaoferowania. Czułam po prostu, że muszę się tutaj pojawić choćby na chwilę. Więc oto jestem, cała i zdrowa. Albo tylko cała.

PS. Właśnie zabieram się za projekt spersonalizowanego kalendarza 2016. Bo zawsze lepsze to, niż pisanie pracy licencjackiej!

środa, 2 września 2015

Pechowiec.

Dziś mam taki dzień, że najchętniej zawinęłabym się w kłębek czegokolwiek i nie wychodziła z moich czterech ścian. Nie lubię, kiedy jednego dnia jest duchota, a drugiego musisz przyodziać przeciwdeszczowy płaszczyk. Zauważyłam, że im starsza jestem, tym częściej mój organizm dobitnie daje mi do zrozumienia, że te zmiany nie są dla mnie. I doświadczam, chodzę ledwo żywa i nie mam ochoty na cokolwiek.
Moje podopieczne działały mi dziś na nerwy i naprawdę bym z chęcią wydusiła to z siebie, ale obowiązuje mnie jakaś tajemnica. Jedyne, co jest jawne, to to, że prawie skręcono mi nadgarstek. I to, że ze strachu uciekłam na inne piętro. I że sześć godzin trwało jak dziesięć.
Najchętniej ucięłabym sobie drzemkę, ale mój nowy pupil jest tak nieznośny, że skacze po mnie i gryzie przy każdej nadarzającej się okazji. Wisienką na torcie (cholera, znowu użyłam tego wyrażenia) jest fakt, że podczas pisania tekstu padł mi prąd, wysiadły korki, a moja nowa ładowarka przestała działać. A ja oczywiście nie złożę reklamacji, bo rachunek podziałam sama nie wiem gdzie. Wiem, że go nie wyrzucałam, ale za cholerę nie wiem, w którym miejscu znajduje się jego aktualne lokum. Cała ja, nie uczę się na błędach! (czyt. bo to już nie pierwszy raz - kiedyś na lotnisku miałam kłopoty, bo papierek od bagażu zostawiłam na warszawskim lotnisku, a w ukochanej Italii ktoś zakosił mi bagaż).
Tym dość pesymistycznym akcentem żegnam się z Wami gorąco w tej zimny i deszczowy wieczór. Pada mi bateria - sami rozumiecie.

Buziak ♥

sobota, 29 sierpnia 2015

O podróżach kilka słów.

Zawsze, ale to zawsze, kiedy muszę położyć się wcześnie spać - cierpię na bezsenność. A już jutro, z samego rana czeka mnie długa podróż do domu i kierowcą jestem oczywiście JA. Oh, zabij. 

Ogólnie chciałam Ci tylko powiedzieć, że nieplanowane wyjazdy to najlepsze wyjazdy! Jeszcze miesiąc temu obawiałam się,że całe wakacje spędzę w rodzinnym miasteczku. I naprawdę nie spodziewałam się, że w przeciągu tygodnia zobaczę tak wiele.
Pierwszego dnia wybrałam się do Graz, przepięknego miasta w Austrii. Żałuję, że nie było ze mną mojej mamy, świetnie by się odnalazła wśród tych pięknych kamieniczek i kawiarence na środku rzeki. Bardzo, bardzo klimatyczne miejsce.
 Potem pojechałam do Chorwacji. Kiedyś miałam okazję podróżować chorwackimi zakrętami, gdzie otaczały mnie lazurowe jeziora, więc byłam zachwycona tym, że zwiedzę Zagrzeb. I niestety, ale nie powaliło. Już na dzień dobry przywitały mnie obskurne blokowce niczym sedesowce z wrocławskiego Manhattan'u. Katedra była ładna, ale największe wrażenie zrobił na mnie cmentarz. I to był koniec wycieczki. Zahaczyłam jeszcze o chorwacką restaurację. Posługując się trzema językami (angielskim, rosyjskim i chorwackim, którego nie znam) zamówiłam tradycjonalne danie. Kelner chyba mnie nie rozumiał, bo dostałam polskie kluski i szwabskie mięso w sosie myśliwskim. Dziękuję, tym akcentem żegnam się z Zagrzebiem.
Następnego dnia, wyskoczyłam do Lublany. Ujęła mnie od samego początku. Te budynki, te uliczki, te kawiarenki nad tamtejszą rzeką. Klimatycznie, piękniej niż w Grazu. I widoki z zamku lepsze niż te z Trzech Krzyży w Wilnie.
 A potem odbiła mi tzw. 'szajba'i wybrałam się do ukochanych Włoch. Obowiązkowo wypiłam espresso i wybawiłam się w Mirabilandii. Wiesz co? To było czyste szaleństwo, jechać 520km (drogą ekspresową 7h) na 7godzin zabawy (czyli 7 atrakcji, bo kolejki ogromne) a potem wrócić do Austrii jak gdyby nigdy nic. Kocham to!
Wisienką na torcie niech będzie wczorajsza wizyta na Grossglockner. 3.798 m.n.p.m i piękne widoki tylko za 35€ (o ironio). Ale opłacalny interes, pokochasz góry dzięki temu lodowcowi. Ja już pokochałam. Mimo, że źle znoszę zmiany zarówno temperatur (lodowiec 18°, droga powrotna 30°) jak i położenia (bo 3.798 a 1.600 to różnica), jestem mega szczęśliwa, że mogłam tu być i tyle zwiedzić. A teraz mykam do łóżeczka, bo niedługo ciężka pobudka. Do następnego.

wtorek, 11 sierpnia 2015

Yep, I'm leaving!



Brakuje mi ostatnio weny na opisanie tego, co dzieje się dookoła. Przed chwilą miałam stresujący okres egzaminów, a już dosięga mnie połowa sierpnia. Kiedy to tak zleciało? 
Oczywiście, na te wakacje miałam dużo planów. Miałam odwiedzić ukochaną Italię, napisać chociaż rozdział pracy licencjackiej i odnowić stare znajomości. Jak się domyślasz, wyszło zupełnie inaczej. Do Italii nie pojechałam (chociaż, to jeszcze nie takie pewne!), nie napisałam nawet zdania, a co dopiero całego rozdziału do licencjatki, a ze znajomościami jest tak, że jestem tak zabiegana, że nie mam czasu nawet na te świeże. I sama nie wiem, co takiego robię, że nie mam czasu. Bo przecież siedzę w rodzinnym miasteczku, gdzie nie ma życia już po 21. 
Wracając jednak do podróży - za równo trzy tygodnie zaczynam praktyki, więc ten czas muszę wykorzystać w 100%. Zatem w najbliższą niedzielę opuszczę upalną Polskę i wyruszę w europejską podróż. Pierwszy przystanek - Austria. Zostanę tam na dwa tygodnie, ale nie wiem jak to wszystko się potoczy. Słyszałam, całkiem przypadkiem, że w planach jest Serbia. A ja w planach mam także włoskie espresso, więc sama nie wiem, co będę robić w alpejskich rejonach. Mam tylko nadzieję, że chociaż trochę uda mi się coś zwiedzić. 

środa, 29 lipca 2015

Frycek.

Ponad tydzień temu w moim domu pojawił się nowy lokator. I tak, jak przez pierwsze klika dni darzyłam go naprawdę wielką sympatią, tak teraz z chęcią bym go oddała, ale nie mogę. Bo kot to odpowiedzialność. 
Koty w moim życiu są od kiedy pamiętam. Pierwszy, Bonifacy musiał pojawić się w okresie, kiedy nie miałam tej świadomości, że kot to kot. Poznałam go, kiedy był już dorosłym kotem. Kiedyś pojechałam na wakacje, zostawiając go pod opieką najbliższych. Biedak pewnego dnia wyszedł i już nie wrócił.
Jako, że kocia z nas rodzina, to razem z przeprowadzką, przygarnęliśmy Cudaka. Imię jak imię, odzwierciedlało jego duszę. (wiem, według Kościoła zwierzęta nie mają duszy, chrzanić to). Więc kiedy rozwinął się w pełni, był zaradny itd itp, to postanowiliśmy adoptować Czupura. I z całym szacunkiem dla niego, ale to był błąd. Początkowo była straszna spina - jeden zazdrosny o drugiego, kłótnie,bójki, po prostu masakra. Mały podrósł i duży poszedł w siną dal.
Czupur był z nami najdłużej. Myślę, że nie skłamię, kiedy powiem że jakieś osiem lat. Był oczkiem w głowie tatusia. Naprawdę, traktował go lepiej niż nas :) Słał mu łóżko, karmił i oglądał z nim mecze. Ale w styczniu i on nas opuścił.
Postanowiliśmy dać sobie spokój z tymi małymi stworami. To chyba jakieś fatum, że każdy nasz kot od nas uciekał, chociaż wcale nie było u nas tak źle (a przynajmniej my tak uważamy).
Ale w pracy okociła się kotka i trzeba było rozdać maluchy po dobrych ludziach i tak oto mamy Frycka. Początkowo byłam z niego bardzo dumna, co potwierdzą moi znajomi. Kot do rany przyłóż. Nie gryzie, bawi się spokojnie. Załatwia się do kuwety, po prostu anioł, nie kot. A teraz się chyba zadomowił, bo robi wszystkie zakazane rzeczy.

Najlepsze miejsce do zabawy to stół. 
Najlepsza kuweta to moje łóżko.
Najlepsza pora do zabawy, to pierwsza w nocy.
Najlepsze jedzenie to niekocie jedzenie.
Najlepsza rzecz na ćwiczenie zębów, to moje nogi. 

I już mam dość ciągłego biegania za Fryckiem i pokazywania, co wolno a co nie. A najśmieszniejsze (już nie dla mnie, tylko dla gości) jest fakt, że on wie, że to co robi jest złe. Ale robi to dalej, a potem bawi się w chowanego, żeby od nikogo przypadkiem nie oberwać.
Nie lubię go dziś, bo zamiast odpocząć, musiałam zmienić pościel. Doprawdy, nie pamiętam, kiedy ostatni raz moja pościel była zmieniana niemal codziennie.

Ale mimo wszystko. Mam nadzieję, że chociaż Frycek zostanie z nami do końca dni. Swoich, albo naszych. Ale do końca. ♥

wtorek, 30 czerwca 2015

celebrate pride czyli tęczowy zawrót głowy




Ostatnio na najbardziej popularnym portalu społecznościowym moją tablicę zaczęły przepełniać kolorowe zdjęcia, a dokładniej zdjęcia otoczone tęczowym filtrem. Na początku zgłupiałam, bo nie wiedziałam o co chodzi. Teraz już wiem, ale chyba nie do końca pojmuję sens. 
To nie tak, że jestem nietolerancyjna i wyzywam wszystkie pary homoseksualne. Wychodzę raczej z założenia, że to ich życie, więc robią to, co im się podoba. Oni nie ingerują w moje życie, więc dlaczego ja miałabym to robić? Nie przeszkadza mi mężczyzna, który łapie za tyłek drugiego mężczyznę. Nie przeszkadza mi kobieta, która całuje inną kobietę. I nie przeszkadzają mi ich relacje intymne, bo to nie moja broszka. 
Zacznijmy od tego, że legalizacja nie oznacza od razu tego, że staną oni na ślubnym kobiercu. Chodzi tu raczej o wspólne kredyty, o dziedziczenie, o udzielenie informacji o stanie zdrowia. Czy to naprawdę tak wiele? 

Zostałam wychowana po katolicku. Jestem z wierzącej rodziny. Całe życie wpajano mi zasady, przekazywano mi pewne wzorce. Że pełną rodzinę tworzą mama, tata i dzieci. I z tą rodziną, a raczej z tymi dziećmi się zgodzę. Dlatego nie jestem za tym, aby pary homoseksualne mogły adoptować dzieci. Wiem, tzn, domyślam się, że dziecko to spełnienie, duża dawka radości ale i poświęcenia. I zdaję sobie sprawę z tego, że tacy rodzice mogą być lepszymi rodzicami, niż matka alkoholiczka i ojciec odcięty od rodziny. Ale w życiu dziecka są takie rzeczy, które robi tylko z MAMĄ i takie, które robi tylko z TATĄ. Nie oszukujmy się - facet nie zastąpi MAMY a kobieta nie zastąpi TATY. I pewne wzorce zostaną zakłócone. 

Ale czy możemy odbierać im szczęście, wynikające z bycia razem? Ja wiem, że może dla Ciebie brzmi to komicznie. Ale nie bądź samolubem i postaw się w ich sytuacji. A przecież Kościół kocha każdego bezwarunkowo. Przecież dla Boga wszyscy jesteśmy równi. To dlaczego nie możemy być równi tu, na ziemi? 

Tak, jestem za legalizacją związków homoseksualnych.
Za częścią tej legalizacji.

A może nie jestem wcale, bo mam swoje życie?
Ale musiałam włożyć swoje dwa grosze, bo tęcza na fejsie doprowadza mnie do szału. 

wtorek, 23 czerwca 2015

23.06.2015

Kiedy tak czytam podziękowania dla rodziców z okazji ich święta, to przewracam oczami i uświadamiam sobie, że te wszystkie listy, za co kocha się swoją mamę albo tatę, są pisane pół żartem, pół serio. Nie znam żadnego człowieka, który potrafi dosłownie wszystko, który jest idealny pod każdym względem.


Ale znam mojego Tatę. Dla którego zawsze wyglądam olśniewająco, chociaż na mnie nie spojrzy. Tatę, który na moje pytanie podczas przejeżdżanie przez Świętokrzyski, które brzmiało Tato, a czy Wisła jest głęboka? odpowiedział: jak chcesz, to skocz teraz z mostu, to się dowiesz. 
Nie mogę powiedzieć, że Tata nauczył mnie wszystkiego. Bo nie wszystko było mi do życia potrzebne. Gdybym była chłopcem, nauczyłby mnie grać w nożną, ale jestem dziewczynką i wolałam nauczyć się jazdy na rowerze. I na wrotkach, bo na rolkach nadal nie umiem.

Trudno jest powiedzieć, za co kocha się swoich rodziców. Za poczucie bezpieczeństwa, za opiekę… blablabla. Nauczyciele w szkole też się mną opiekowali, zapewniali bezpieczeństwo i jakoś ich nie kocham, ani nie darzę jakimś innym uczuciem. Ale jeżeli podeszłaby do mnie jakaś bliska osoba i zapytała, za co kocham Tatę, wymieniłabym dwa czynniki, które są dla mnie najważniejsze w życiu. Za które jestem Tacie wdzięczna i za które nie nazwę go nigdy „moim starym”.

CIERPLIWY SIŁACZ

Nigdy nie byłam grzecznym dzieckiem.  Nadrabiałam wyglądem – blond włosy sprawiały, że nazywano mnie aniołkiem. Gdybym miała czarne, jestem pewna, że byłoby inaczej. Zawsze lubiłam dawać w kość zarówno mamie jak i tacie. Tacie trochę bardziej, bo moja mama zawsze budziła we mnie lekką grozę. Bo Tata nie krzyczał, kiedy poszłam na wagary.  Tylko Mama się złościła. Dla dziecka ważniejsze było to, że to TATA zachował spokój. Dla dziecka wydaje się, że kiedy ktoś na nie krzyczy, to go nie kocha. Ale z tego się wyrasta, całe szczęście.  Ale nie mogę sobie wyobrazić ile Go kosztowało moje wychowanie, ile musiał włożyć wkładu, ile trudu, żebym wyrosła na takie dziecko, na jakie wyrosłam. Jeżeli moje dzieci przejmą cechy po swojej mamuśce , mam przerąbane!

PRAWDZIWY OJCIEC TRÓJKI DZIECI

Na papierze, mój Tata jest ojcem dwójki dzieci. Ale papier to tylko jakiś świstek potrzebny urzędom, żeby nie było jakiegoś zamieszania w razie gdyby coś. Nieoficjalnie, mój Tata miał jeszcze syna. Jestem mu wdzięczna za to, że zaopiekował się moim bratem jak własnym dzieckiem. Doczekał się syna! Miał z kim oglądać mecze, skoki. Z kim jeździć samochodem. Nie obchodziło Go zdanie innych ludzi. Bo to nie jest codziennością, że facet zakochuje się i żeni z kobietą, która ma niepełnosprawne intelektualnie dziecko. To jest raczej ciężki orzech, a mój TATA dał radę! Jestem z niego takaaaa dumna! Naprawdę!

Ktoś kiedyś powiedział, że każdy może być ojcem. Ale tylko ktoś wyjątkowy może zostać Tatą.
Mój Tata jest wyjątkowy. I zawsze będzie.

piątek, 12 czerwca 2015

KIEDY TATA DAJE WYCISK....


Tata chyba myśli, że lubię patrzeć na zraszacze. No nie, może gdybym była mniejszym dzieckiem, to sprawiałoby mi to frajdę. Ale nie mogłam mu odmówić wspólnego wyjścia. Tak rzadko razem gdzieś wychodzimy, że dałam się namówić i poszłam (tak, poszłam, nie pojechałam) z nim na stadion blisko 22. Coś mu się chyba pomyliło, bo zraszaczy nie było. A, że nie chciało nam się wracać do domu, to się zaczęło....
Ćwiczenia siłowe na otwartej siłowni - zawsze myślałam, że to taki bullshit, że zainwestowano w jakieś zabawki i nazwano to siłownią. Sama się zdziwiłam jak bardzo się myliłam. Pod czujnym okiem tatusia musiałam przejść przez każdy etap.
Potem musiałam przebiec cały stadion wzdłuż i wszerz. No spoko, to nie jest jakiś wielki stadion. Ale kiedy masz na sobie strój kąpielowy zamiast normalnej bielizny, to wtedy już jest kłopot. Koordynacja wzrokowo ruchowa, jakby nie było.
Potem powrót na siłownię i znowu powtórka z rozrywki. Myślałam, że ręce to mi odpadną.
Godzina 23.00 a zraszaczy jak nie było, tak nie ma. No więc, mieliśmy wybrać się już do domu. Ale tata zauważył piłkę. Już tłumaczę. Tata to zapalony piłkarz, swoje lata już ma a biega za piłką lepiej niż niejeden gimbus. Bo teraz gimbus na orlik przychodzi, żeby zapalić fajkę z daleka od mamy, a nie pobiegać za piłką. Sprawdzone info, to wiem. Ale wracając do taty - namówił mnie na rundkę piłki nożnej. Jak ja nie lubię nożnej! Nie kiedy góra bielizny to strój kąpielowy. I nie, kiedy na dworze ciemno a piłka ma kolor brązowy. Pobiegaliśmy za piłką, postrzelaliśmy gole, popatrzyliśmy na gwieździste niebo, wzrokiem odprowadziliśmy kilka samolotów, spojrzeliśmy na boisko, które nie zostało nawodnione przez zraszacze i wróciliśmy do domu.

Fajnie czasami wybrać się z tatą na nocny wypad, gdziekolwiek.
Dziś powtórka z rozrywki, trener wraca do gry.
Znalazłam swoje osobistego trenera personalnego! Ha! Tyle wygrać! :)

PS. Idę, bo sesja.

sobota, 6 czerwca 2015

I need you right here with me.



To nie był dobry dzień.

Zaczęło się od zwykłej plamy od leczo na nowym, przepięknym obrusie rodem z Krety. Ktoś kiedyś musiał go zachlapać i padło na mnie. Nie muszę chyba nikogo informować, że mamuśka, której portfel stał się chudszy przez to cudo, miała trochę skwaszoną minę. Tzn. "trochę" to za mało powiedziane. Miała bardzo skwaszoną minę.
Kiedy robiłam poranną kawę, zadzwonił telefon. Tata rzadko dzwoni w godzinach pracy. Zmarł mąż mamy koleżanki. Serce, pięćdziesiąt pięć lat. To nie jest dobry wiek na umieranie.
Jakiś czas temu odszedł od nas mój ukochany rudzielec. Dziwnie nam w domu bez czworonoga, więc zdecydowaliśmy się na kolejnego. Tym bardziej, że kotka z pracy rodziców się okociła i ma cudowne małe kocięta. W sumie, już są tak długo z matką, że spokojnie możemy go od niej zabrać. I tu się zaczynają problemy. Nie możemy go wziąć, bo trzeba go zaszczepić, wyrobić paszport i zaczipować. Za dużo z tym roboty, kot byłby inaczej hodowany, a najbardziej chcę go ja. Ja, która rzadko bywam w domu. Kot dziś miał być ze mną. Miał, a jest w jakimś starym kartonie w robocie.
Przekomarzałam się z tatą. Lubię go drażnić, bo on bardzo szybko się denerwuje i odpuszcza, że niby ja wygrywam. Wkurzył mnie, to mu pojechałam jakimś żartem, którego... nie zrozumiał. Tzn. zrozumiał, ale i tak posmutniał i głowił się, czy to aby na pewno był żart. Więc zrobiło mi się przykro i go przeprosiłam. W odpowiedzi usłyszałam, że "nie mamy o czym rozmawiać". To się lekko zdenerwowałam. 1:0 dla taty, przekomarzał się.
Miałam wyjść na dwór w koleżanką. Miało być fajnie, bo pogoda na dworze jest nieziemsko idealna. A skoro, to nie był dobry dzień, to już wiadomo, że nie było fajnie. Bo ja chciałam to, a ona tamto i nie mogłyśmy się porozumieć. Nasze spotkanie nie trwało nawet pięciu minut.
Potem wybrałam się do Kościoła. Była msza za wujka - miał 33 rocznicę święceń kapłańskich. Siedziałam wbita w kościelną ławkę i rozmyślałam - to o tym, to o tamtym. (teraz katolicy powinni hejtować - rozmyślałam zamiast się modlić?). Obserwowałam Kościół, który znam od kilkunastu lat. Organista zagrał jakąś pieśń, nawet już nie pamiętam tytułu. I wszystko wróciło. Siedziałam i płakałam. Choć ciężko to nazwać płaczem. Po prostu załzawiłam oczy. Przypomniał mi się pogrzeb babci. Minęło pół roku. Ogarnęłam się, ale dzisiaj tęskniłam jak nigdy. Za jej głosem, za jej uśmiechem. Nawet za jej narzekaniem, serio. A potem przypomniał mi się pogrzeb mojego brata. Ale tu już minęło prawie 8 lat. A ja już nie gram w Hugo, nie oglądam Teletubisów, nie śpiewam na cały głos "Czerwone korale" i nie stoję na baczność podczas hymnu, który leci w telewizji. I nie dlatego, że jestem już duża. Nie robię tego, bo nie mam z kim.
Wróciłam do domu. Zrobiłam słabą herbatę, zarzuciłam koc, włączyłam muzykę, napisałam milion postów, wrzuciłam jeden i idę spać. Jutro nowy dzień. Na pewno będzie lepszy, niż ten.

niedziela, 31 maja 2015

Niedzielny chillout!


Wstałam rano, wyjrzałam przez okno i zaczęłam się dziwić, czemu tak często siedzę w domu, zamiast korzystać z pogody. Sięgnęłam więc po telefon, wybrałam jeden z najczęściej wybieranych numerów i ustawiłam się na niedzielny wypad na plażę miejską. Grzeszyłam wcześniej bardzo, bo mieszkam w Olsztynie już pięć lat a dziś byłam tam po raz pierwszy.
Standardowo, jak przystało na turystę, przeszłam Ukiel wzdłuż albo wszerz, tam gdzie się dało. Kupiłam pysznego loda. Zjadłam kolację i wróciłam do domu. I teraz muszę odstawić na bok zdjęcia i wspomnienia, bo czas zająć się angielskim. Spoko, godzina i rozwalę to kolokwium, naprawdę.
A jutro magiczna data. Gdzieś mam ten dzień dziecka! Jutro wraca mama! Moja, najlepsza i najukochańsza mama!!♥♥


poniedziałek, 18 maja 2015

Mixer.

Dobra, mało mnie tu ostatnio ale zwyczajnie w świecie mi się nie chce. I nawet nie było o czym za bardzo pisać, i nawet nie miałam żadnej weny twórczej.
Tamten tydzień spędziłam w Warszawie, w cudownym towarzystwie. Zjadłam lawendowego donuta od "my'o'my", pochłonęłam pysznego burgera z "między bułkami" i rozkoszowałam się przepysznie przyrządzonymi krewetkami z biedry. I trafiłam na mokotowską noc zakupów, więc trochę mój portfel stał się lżejszy. A potem wróciłam na Kortowiadę i bawiłam się na tyle, na ile pozwolił mi obecny stan zdrowia. Śmiałam się z Łydką Grubasa, śpiewałam z Bednarkiem, uśmiechałam się do Jelonka i tańczyłam z Enejem. Traciłam głos razem z Marylą Rodowicz. I nie skoczyłam na bungee. I zgubiłam telefon, ale jakiś dobroczyńca mi go oddał, za co będę wdzięczna chyba do końca życia.
Dobry to był weekend, ale jak wiadomo wszystko co dobre szybko się kończy. Więc czas wrócić co rzeczywistości, do tyflopedagogiki, do pracy licencjackiej i do sesji. Mega, nie?

a tak, to więcej mnie na instagramie, o wiele wiele częściej.

Służewiec

między bułkami

my'o'my

hello :)

piątek, 8 maja 2015

Pociągowe przypadki.

Kilka tygodni temu przerzuciłam się z mało wygodnych, głośnych i śmierdzących autobusów na szybkie, przyjemne i ciche pociągi.

I tak, wracam dziś na stare śmieci. Kończę zajęcia wcześniej, więc jestem grubo przed czasem. Zajmuję wygodne miejsce, ale jeszcze upewniam się, czy to dobry pociąg. Okej, jakaś Pani z uśmiechem potwierdza, więc mogę odetchnąć z ulgą. Po kilku minutach niemal każde siedzenie jest zajęte. Co robi kobieta sama w pociągu? Rozgląda się. Tu i tam.
Na przeciwko siedzi jakieś dziecko i wcina zapiekankę. Mam nadzieję, że to nie ta od Barona, bo ten coś się ostatnio popsuł. Obok siedzi dwójka młodych, nawet przystojnych (co jest nieistotne) studentów. Za mną jakiś starszy Pan gaduła. (I w tym momencie współczuje ludziom, którzy kiedyś musieli wysłuchiwać moich rozmów przez telefon). Dobra, wybiła nasza godzina. Jedziemy. Do pierwszej stacji mamy jakieś 10 minut. Dziecko konsumuje dalej. Studenci ukradkiem też zaczynają coś konsumować. Nie pachniało to ani piciem, ani jedzeniem, więc sobie na nich zerkałam. Beng, Panowie rozkoszują się piwskiem. Podchodzi konduktor, który udaje, że nie wie i mija ich bez słowa. Dojeżdżamy do pierwszej stacji. Panowie wysiadają.
Jeszcze pięć stacji i będę w domu. Dzieciak zjadł zapiekankę, spojrzał na otaczających ludzi, po czym głośno beknął. Głośno i śmierdząco, ale po co przepraszać? Szacun, dla mamusi, że zareagowała, głaszcząc pierworodnego po rękach. Oj nie rób tak, bo tak nie można. Super, celna uwaga, którą synek zlał, bo potem zachowywał się jeszcze gorzej.
Dosiada się jakaś dziewczyna. Pech chciał, siada do mnie. Ledwo dotknęła tyłkiem fotela, a już zdążyła wykonać trzy telefony. No dobra, też tak czasami robię, bez spiny. Mija 10 minut, rozmawia dalej. Chamsko jest podsłuchiwać, ale ciężko nie słyszeć kłótni kochanków. Panie Boże, daj cierpliwość.
Pociągowych przypadków jest mnóstwo. Ale dziś przerosło mnie totalnie.

Notka o niczym, taka z dupy.
Idę, spać. Trzeba odespać ten ciężki tydzień.

piątek, 1 maja 2015

Podobno brak tytułu to też tytuł?

Niech mi ktoś powie, że w ciągu kilku dni nie da się zrzucić zbędnych kilogramów... Da się! Wystarczy złapać jakieś świństwo i chorować na tzw. grypę. Tak zwaną, bo nie wiadomo, co to jest. Objawy podobne do grypy, ale to niezupełnie grypa. W każdym bądź razie - leżę w łóżku, ominęło mnie ważne kolokwium, ominie mnie majówka i umówiony dawno Hobbit.


Mama dba o mnie jakbym dalej była małą dziewczynką. Kocham ją, doceniam jej troskę i opiekę, ale żebym nie mogła sama sobie zrobić herbaty? Herbatę woli zrobić ona, jedzenie do łóżka przynosi ona. Polecenia wydaje tylko ona. Właściwie, to nie polecenia a polecenie "masz leżeć w łóżku i się wypocić, wtedy ci przejdzie". Mamusiu, jesteś najukochańsza :*

Także, leżę sobie w łóżeczku, ja, nie(stara) studentka, oglądam seriale, słucham muzyki, robię prezentacje i wymyślam tematy pracy licencjackiej. Dobrze mi idzie, ciekawe co na to pani promotor :)

Jest dobrze, dobrze jest.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Samotność w sieci.




Mam ponad 600 znajomych na znanym portalu społecznościowym. W moim telefonie widnieje ponad 100 numerów telefonów. Na instagramie obserwuje mnie prawie 300 osób. I wiecie co? Jestem samotna, cholera jestem samotna jak nigdy wcześniej. Jakie to przykre uczucie. Serio.

Kiedyś zachwalałam się jaką mam cudowną grupę dziekańską. Jakie mamy relacje, jak nam się układa. Jakich poznałam wspaniałych ludzi, jakich mam niezastąpionych przyjaciół.

I w tym momencie powinnam wcisnąć backspace, bo tego już nie ma. Myślałam, że to przejściowe. Że to jakieś niedomówienia. Bo w końcu poszłam na imprezę grupową, a to że odbywała się ona w domu mniej lubianej koleżanki - nie miało dla mnie większego znaczenia. Przecież za takie rzeczy nie obraża się nawet przedszkolak. Pomyślałam, że dam czas. Że samo się naprawi.

Gdyby się naprawiło, to bym nie żaliła się milionom nieznanym czytelnikom. Ale wiecie, w końcu jak człowiek jest samotny, to musi się komukolwiek wyżalić. Chociaż, wcale mi nie jest na duszy lżej.

Mam ponad 600 znajomych na znanym portalu społecznościowym. W moim telefonie widnieje ponad 100 numerów telefonów. Na instagramie obserwuje mnie prawie 300 osób. To tylko liczby. Liczby, które nic nie znaczą.

piątek, 10 kwietnia 2015

Z austriackiego dziennika.

Preitenegg, poniedziałek wielkanocny
Wybrałam się wieczorem na przejażdżkę po górach, zapominając o porannej śnieżycy. Alpejskie drogi raczej nie należą do dobrze zabezpieczonych górskich dróg. A wujkowe auto nie posiada napędu na cztery koła. No i stało się tak, że nie podjechaliśmy pod górę. Mało tego wpadliśmy w mały rów. W mały i jedyny w pobliżu mały rów! Całe życie stanęło mi przed oczami, a zdrowaśkom końca nie było.

Preitenegg, wtorek w oktawie wielkanocnej
Umówiliśmy się na obiad do kolegi z dzieciństwa. Trochę się do niego jedzie - trzeba przejechać całą Karyntię. Fajnie było, ale zanim tam dotarliśmy, załapaliśmy kapcia. Obstawiam, że to efekt poniedziałkowych przygód. Ale co zrobić? Chcieliśmy pojechać naszym autem, ale trochę nam było szkoda (jesteśmy straszni, co?) Więc, za polskie dwa piwa załatwiliśmy sprawy z mechanikiem. Raz, dwa i mamy koło. Polskie piwo, cóż za atrakcyjna cena!

Flattnitz, ten sam dzień
Nic nie napiszę, pokażę tylko jak tam pięknie.

Bisztynek, środa
Po przygodach w Alpach, załapaniu kapcia, remontowanej autostradzie w Czechach i polskich, nawet dobrych drogach w Polsce - wróciłam do domu i wcale nie jest mi tu dobrze. Teraz się możecie śmiać, bo przecież dałabym sobie rękę uciąć, żeby tam nie jechać, a teraz narzekam i płaczę, że mnie tam nie ma.
I znowu Radio OE3 zastępuje mi ESKĘ. I kolejny raz otwieram słownik polsko-niemiecki, żeby wzbogacić swój zasób słów tego ciężkiego w brzmieniu języka. Spoko, za tydzień mi przejdzie.



poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Świąteczna Austria.

Jaka jest różnica między austriackim a polskim świętem Wielkiej Nocy? Ano, ogromna.

W Polsce Triduum Paschalne jest bardzo uroczyste. Wierni gromadzą się w Kościele, by wspólnie przeżywać ostatnie chwile Chrystusa i oczekiwać na Jego zmartwychwstanie. Śpiewane są przepiękne pieśni, od których niejednym pocą się oczy.

Tutaj tak nie ma. Najwięcej katolików przychodzi na poświęcenie pokarmu. Nie przychodzą po to, żeby poświęcić symboliczne jedzenie. Przychodzą, by pochwalić się pięknym koszem, piękną serwetką i największą babką wielkanocną, kupioną w pobliskim markecie.
W czwartek dzieci chodzą po mieście z kołatkami - zastępując przy tym dzwony kościelne. W sobotę rano pod Kościołem święcony jest ogień, który przenoszony jest do domów. Rozpala się nim w piecu, aby zapobiec nieszczęściom, które może przynieść burza. Wieczorem, na znak radości ze zmartwychwstania, rozpalane są ogniska, przy których jest biesiada. Tak, chleją alkohol. Ciągle. Więcej, niż my. My pijemy na placu symbolicznie nalewkę. Oni opróżniają stare wina.

Lany poniedziałek? Austriak zapytałby się, co to znaczy? Potem, po co to, na co to, komu to? Nie wiem, skąd się wzięła u nas taka tradycja. Wiem natomiast, że tutaj, w Austrii nikt jej nie obchodzi.

Alpy?
Kocham, ale się ich boję. Dziś dały mi dużą dawkę adrenaliny. Prawie dostałam zawału, ale jak widać - żyję i mam się całkiem dobrze!

wtorek, 31 marca 2015

Dworek Romanowski

Z racji nagłego przeziębienia i czwartkowego wyjazdu, ostanie chwile w Polsce spędzam w rodzinnej miejscowości. Wolny czas, którego mimo wszystko nie mam wiele, spędzam w gronie znajomych, którzy porozjeżdżali się po Polsce i z którymi nie mam często kontaktu.
Niestety, pogoda nie pozwala na wieczorne spacery po uroczym miasteczku, dlatego też wybraliśmy się wczoraj do pobliskiej wioski, do pięknego Dworku w Sułowie. Jakie to zadziwiające, że mając 21 lat, mieszkając zaledwie 5 km od tego miejsca byłam tam po raz pierwszy właśnie wczoraj.

Dworek otwarty jest całodobowo, więc nie musieliśmy się spieszyć - to akurat wielki plus, bo tematów do rozmów było naprawdę dużo. Oferuje on wiele atrakcji, ale nam wystarczyła dobra herbata w Europejskiej Sali Kominkowej. Czułam się tam cudownie, urocze miejsce.

Pewne jest, że będę tam wracać częściej. Wybiorę się tam latem odwiedzić stadninę koni i zjeść smaczny obiad. Ktoś chętny? :)





zdjęcia ze strony internetowej. 

poniedziałek, 16 marca 2015

Podróże małe i duże.

Wróciłam z bardzo krótkiego wypadu do Warszawy i tak, ja byłam kierowcą. Pominę fakt, że przed samą stolicą kierownicę przejął inny członek rodziny, ale większość trasy przejechałam ja i to się liczy najbardziej.
Cóż, nie miałam za wiele czasu, żeby zwiedzić Warszawę wszerz i wzdłuż, ale za to odwiedziłam SŁOIK. Słoik to jedna z restauracji na Złotej. Nie dość, że podają tam przepyszną tartę z łososiem to zachwyca mnie sposób podania np. lemoniady - picie ze szklanki w kształcie, rzecz jasna - słoika. Ogólnie, wnętrze jest bardzo przyjemne i jeśli wybierasz się do Warszawy to polecam to miejsce całym sercem :)

Ostatnio coś często podróżuję. Okej, raz na miesiąc, ale wcześniej nie ruszałam się nawet na krok. Teraz, po czterogodzinnym wypadzie do Poznania, długim weekendzie we Wrocławiu i ostatnim wypadem do stolicy, przyszedł czas na nieco bardziej szaloną podróż. Kierunek Österreich. Wcale mi się nie chce, ale może jednak będzie miło?

I mam się dobrze, tylko trochę samotnie.



I na koszmary senne, dobranoc!




poniedziałek, 23 lutego 2015

I know this never works but you can lay with me so it doesn't hurt....

Wróciłam z jednego z piękniejszych polskich miast, w których przyszło mi być w przeciągu moich dwudziestu jeden lat. Niedawno wróciłam zafascynowana Poznaniem, ale Wrocław wygrał tę walkę bez dwóch zdań. Dobrze było spędzić swoje urodziny w tak cudnym mieście i w dobrym towarzystwie. Najlepszy zimowy weekend, naprawdę. Nie mogę doczekać się aż znów tam pojadę. Odliczam dni do nieznanej daty, jeszcze nie ochłonęłam.

Dziękuję za wszystkie życzenia urodzinowe i za wszelkiego rodzaju prezenty - każdy z nich jest wyjątkowy i na długo zostanie w mojej pamięci.

A dziś rozpoczęłam czwarty semestr nauki na moich cudownych studiach. Uczciłam to małą latte macchiato i kawałkiem dobrego tiramisu. To był dobry dzień.

Więcej mnie tu: klik/insta

Tatusiowi z okazji urodzin - sto lat! :*


Sky Tower View 


wtorek, 10 lutego 2015

I'm lucky girl today.

Zasłużyłam, ewidentnie zasłużyłam na wypoczynek.

Po wydarzeniach ostatnich miesięcy, po wszystkich zaliczeniach, egzaminach, sesjach - zasłużyłam. Dziś jestem szczęściarą.

Trochę życia na fotografii:

Mój styczniowy, sobotni wypad do Poznania na cztery godziny był czymś, czego potrzebowałam od dawna. Nie był to hardcore. Dla niektórych może się to wydawać głupotą - przejechać tyle kilometrów tylko po to, żeby przejść trzy razy Stary Rynek, zjeść poznańską pizzę i wrócić do domu, ale dla mnie to była mega przygoda - za którą dziękuję rodzicom i cioteczce :)



Wiecie co? Mam najlepsza grupę dziekańska na świecie. Tak, często się spinamy. Często wdajemy w niepotrzebne dyskusje. Ale nie zamieniłabym jej na żadną inną. Nie zmieniłabym w niej nic. Tylko może dodałabym więcej takich chwil jak te na zdjęciu. :)



Dziecięce ferie zimowe spędziłam aktywnie z moimi polsko-włosko-cypryjsko-germańskimi dziećmi. Lepiliśmy bałwana, robiliśmy aniołki i rzucaliśmy się śnieżkami. Bo co innego można robić na śniegu? :)




Tęsknie za moim rudym kocurkiem....



niedziela, 1 lutego 2015

I'm fine.

Minął miesiąc, czuję się dobrze.

Cieszę się, że styczeń już za mną. Nie był to najlepszy miesiąc. Nie pamiętam, kiedy wokół mnie było tyle śmierci. Chyba nigdy. Dodatkowo nie jestem już kocią mamą. Nie mam już rudej miłości obok siebie.
Na studiach? Układa się, to prawie najlepszy semestr, chociaż nauki mam dużo. Chyba znalazłam patent na naukę i jestem z siebie dumna.
Ludzie? Poznałam ich dużo - uczę się nie ufać za szybko i nie popełniać tych błędów, w których tonęłam. Jest dobrze.

Chyba moja lista postanowień sprzed jedenastu wpisów zaczyna być listą realistyczną, so don't screw this up!


czwartek, 22 stycznia 2015

[...] Ani mnie powiedzieć nie wolno tego, ani tobie wiedzieć.

Nie lubię takich dni jak te.

Opatulona kocem, z kubkiem ciepłej, zielonej herbaty zaglądam na bloga i czytam stare posty. Słucham udostępnianej muzyki na przełomie tamtych dni. Czytam, wgłębiam się i czytam. Zamykam oczy i przypominam sobie tę twarz, ten uśmiech, te piękne zęby. Te dłonie, które były jak lekarstwo. Chyba zatęskniłam. Tak po prostu, tak bez powodu. Chyba. Kocham cię jeszcze. Ani mnie powiedzieć nie wolno tego, ani tobie wiedzieć. (K. Przerwa - Tetmajer). 

Dziś mijają równo trzy tygodnie. Lepiej mi, może już do mnie coś dochodzi. Są chwile słabości ale więcej na mojej twarzy uśmiechu niż smutku. Mogłoby się wydawać to dziwne, bo znowu zaczęłam żyć pełnią życia - wypad z koleżankami, kolorowy outfit. To nie tak, że nie tęsknię. Tęsknię, nawet bardzo. Ale noszę to gdzieś w serduszku, gdzieś gdzie nikt nie może wejść.

Najgorszy tydzień za mną. Trzy zarwane nocki za mną. Zaczerwienione, piekące oko i kucie w sercu to teraźniejszość. WNS vs ANIA 2:5. Dziś jestem mistrzem, pozdrawiam.


piątek, 16 stycznia 2015

Dwa tygodnie, cmstyl czyli co Subi poleca?

Minęły dwa tygodnie. Co się działo w przeciągu tych czternastu dni? Dostawałam informacje o odejściu kolejnych czterech osobach. Osobach w jakiś sposób mi znany. Cóż za fatalny miesiąc. Nie przesadzając - ten jest naprawdę, cholernie tragicznym miesiącem. Niech już się skończy, bo wierzę, że po każdej burzy wychodzi słońce...

Pomijając dość smutną, jak dla mnie część powyższego wpisu, mogę powiedzieć, że jest dobrze. Na uczelni mnóstwo zaliczeń, ale jak na razie sobie chwalę i mam nadzieję, że nie przechwalę :)

Ah zapomniałam! Miałam zrobić mini recenzję cmstyl (lub facebook). Zamówiłam filcowy naszyjnik, w przyzwoitej cenie! Cóż to za dzieło! Cudowne, idealne, dobrej jakości i pięknie wykończone! Co prawda, ciężko jest trafić na dostępność produktu, ale skoro mi się udało upolować jedyny (wtedy) dostępny tego rodzaju naszyjnik, to myślę, że żadnej nie sprawi to problemu! ;) Dodatkowo - przesyłka jest w miarę szybka - czas realizacji to trzy dni, ale do mnie doszła po dwóch dniach od zamówienia. Gorąco polecam, Subi.

PS. Wiem, że na zdjęciu widać małe mankamenty w postaci koraliczków - są jakby nierówne, ale to wina tylko i wyłącznie mojego ułożenia :)


czwartek, 8 stycznia 2015

A kiedy pat­rze na to wszys­tko, mam wrażenie, że to tyl­ko zły sen.

Minął tydzień. Równo tydzień. Dalej jestem kłębkiem nerwów. Dalej nie mogę spać, dalej rzadko sięgam po coś do jedzenia. Mam wrażenie, że to jakiś zły sen, że to się nie dzieje naprawdę. Że kiedy wrócę do domu i otworzę drzwi usłyszę kto tam? i odpowiem, że to ja.
Dalej, kiedy dzwonię do rodziców, mam ochotę zapytać jak ona się czuje....
Myślałam, że będzie łatwiej, że dam radę, bo przecież po części byłam na to przygotowana. Każdy z nas musi przez to przejść, każdy przechodzi indywidualnie. Ja przechodzę tak, że ledwo daję radę. Staram się funkcjonować, ale ludzie patrzą na mnie jak na kościotrupa. Kościotrupa, bo blada, bo bez życia.
Co się dzieje z człowiekiem po śmierci? Naprawdę spotyka się ze swoimi bliskimi tam, na górze? Siedzą, grają razem w szachy, czytają książki i grają w totolotka? Czy dusza naprawdę jest nieśmiertelna? Czy po prostu człowiek umiera i tyle?
Tak dużo niepotrzebnych pytań, na które nie ma odpowiedzi. Każdy wierzy w to, co uważa za słuszne. I żadne z nas nie wie jaka jest prawda.

Dziękuję wszystkim, za obecność, za rozmowy, za wsparcie. Bez Was byłoby gorzej. Mam wielkie szczęście, że Was mam.





piątek, 2 stycznia 2015

It's ok I know someday I'm gonna be with you.

Dziękuje za wspólnie przeżyte 20 lat. Za każdego miętuska danego pod kościelną ławką. Za każdą zupkę, za tłuste naleśniki. I za przesolone mielone na włoską wielkanoc. Za to, że byłam Twoim oczkiem w głowie. Za każdy prezent. Za to, że byłaś moją pacjentką, że kupiłaś mi zestaw małego doktora żebym mogła w dzieciństwie spełniać się jako lekarz, a potem byłaś klientką, bo jednak chciałam zostać fryzjerką. Za każdą odprawioną dla Ciebie (przeze mnie) mszę świętą. Za to, że kupowałaś mi bombonierki, żebym potem używała opakowania jako komputera. Za możliwość pisania na prawdziwej maszynie. Za wszystko, co zrobiłaś na drutach. Za każdą wspólną podróż. Za każde 5zł wręczone ukradkiem. Za niewydawanie mnie rodzicom, kiedy byłam na wagarach. Za tatę.

I przepraszam. Za to, że nie zawsze byłam, kiedy mnie potrzebowałaś. Za to, że musiałaś uronić przeze mnie łzy. Za to, że byłam obojętna na Twoje potrzeby. Za to, że spanikowałam.

Zapomniałam Ci powiedzieć, jak bardzo Cię kocham. A kocham.
Jeszcze się kiedyś spotkamy.


Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka