„Mimo początkowych obaw, jesteś z nami. I dzięki Ci za to. Duch Święty wie co robi. Powiedział: weź ją! Więc wziąłem. I jesteś.”
To nie tak, że jak jest ewangelizacja to ja jestem św. Anna i wszystkich wkoło chcę nawrócić, bo przecież ludzie na wioskach to wierzą w horoskopy i cud zielarstwa. To nie tak, że przed rekolekcjami jestem zdechłym szczurem a po, mam taką siłę, że mogę Tatry przenosić. Nic z tych rzeczy.
Jakoś w listopadzie zaczęła się moja przygoda z tym dziełem. Brak odwagi dał się we znaki - czy podołam? I chyba "dołam", bo jestem.
Zima 2013. Lutry - wioska oddalona od mojego miasteczka jakieś dziesięć kilometrów. Wioska z przepięknym luterskim jeziorem i małym, zimnym Kościołem. Kościołem, gdzie trzy dni pod rząd każdy z nas marznął w dobrej wierze. Kościołem, gdzie pierwszego dnia próbowałam popełnić samobójstwo, jednak On mi pomógł (pantomima), a drugiego próbowałam własnych sił w modlitwie śpiewem solo. Każdego dnia dwie tury, te same treści. Nuda? Nie. Te same treści przekazane w inny sposób. Przyjechałam w grupie, by ewangelizować ludzi. W rzeczywistości to ludzie ewangelizowali mnie. Nie powiem, że po tych trzech dniach tak mnie przywróciło do życia, że do nieba prosta droga. Ale nie powiem też, że nadal jestem tym szczurem, co już ledwo łapie oddech. Jestem gdzieś pośrodku. Jestem Anią, która się gdzieś tam gubi. Przeskakuje przeszkody i czasem nie ponosi konsekwencji. Anią, która jeszcze mało wie o Tym, który sprawił, że może oddychać.
Komplementy? Cieszą człowieka, zwłaszcza kobiety. Bo która, kiedy słyszy o sobie coś dobrego zaczyna się smucić? To komplementy, które mnie podbudowują.