Strony

środa, 27 lutego 2013

25-27.02.2013 Lutry.


„Mimo początkowych obaw, jesteś z nami. I dzięki Ci za to. Duch Święty wie co robi. Powiedział: weź ją! Więc wziąłem. I jesteś.”   

       To nie tak, że jak jest ewangelizacja to ja jestem św. Anna i wszystkich wkoło chcę nawrócić, bo przecież ludzie na wioskach to wierzą w horoskopy i cud zielarstwa. To nie tak, że przed rekolekcjami jestem zdechłym szczurem a po, mam taką siłę, że mogę Tatry przenosić. Nic z tych rzeczy.
Jakoś w listopadzie zaczęła się moja przygoda z tym dziełem. Brak odwagi dał się we znaki - czy podołam? I chyba "dołam", bo jestem. 
        Zima 2013. Lutry - wioska oddalona od mojego miasteczka jakieś dziesięć kilometrów. Wioska z przepięknym luterskim jeziorem i małym, zimnym Kościołem. Kościołem, gdzie trzy dni pod rząd każdy z nas marznął w dobrej wierze. Kościołem, gdzie pierwszego dnia próbowałam popełnić samobójstwo, jednak On mi pomógł (pantomima), a drugiego próbowałam własnych sił w modlitwie śpiewem solo. Każdego dnia dwie tury, te same treści. Nuda? Nie. Te same treści przekazane w inny sposób. Przyjechałam w grupie, by ewangelizować ludzi. W rzeczywistości to ludzie ewangelizowali mnie. Nie powiem, że po tych trzech dniach tak mnie przywróciło do życia, że do nieba prosta droga. Ale nie powiem też, że nadal jestem tym szczurem, co już ledwo łapie oddech. Jestem gdzieś pośrodku. Jestem Anią, która się gdzieś tam gubi. Przeskakuje przeszkody i czasem nie ponosi konsekwencji. Anią, która jeszcze mało wie o Tym, który sprawił, że może oddychać. 
       Komplementy? Cieszą człowieka, zwłaszcza kobiety. Bo która, kiedy słyszy o sobie coś dobrego zaczyna się smucić? To komplementy, które mnie podbudowują. 

On działa jak chce. Dziś mocnej, jutro słabiej. Zawsze na naszą korzyść, kiedyś to docenimy.





sobota, 23 lutego 2013

I wish you all the best! love you DAD.♥

Podczas gdy jedni pracują, a inni czytają Makbeta, ja spędzam wieczór w doborowym, małym towarzystwie z dobrym jedzeniem na stole. Za jedzenie odpowiedzialna jest oczywiście mama, której nawet Gessler nie dorówna. O doborowe towarzystwo w naszym domu nie trzeba się martwić - razem z rodzicami świetnie dajemy sobie radę. Dziś w domu mamy jubilata - z tytułem męża, syna, ojca. Cóż mogę powiedzieć,
wszystkiego najlepszego tatku! :*

Tata to najfajniejszy facet, który do snu swoim dzieciom śpiewał "Godzina piąta minut trzydzieści". I co najważniejsze - to była dla nas najlepsza kołysanka. Dzięki jego cierpliwości taka Ania potrafi jeździć na rowerze. Teraz jest moim nauczycielem, który pokazuje mi jak być dobrym kierowcą. Ale mimo prawka w portfelu nie przestał być moim prywatnym szoferem. Kocham tego mojego tatuszka, który dziś skończył kolejne osiemnaście lat! :)
2008!

środa, 20 lutego 2013

happy birthday to me!

Chciałam napisać, jakie mam piękne urodziny, bo tyle ważnych mi osób o mnie pamięta. W sumie, właśnie to napisałam, ale chodzi o to, że chciałam to bardziej rozbudować, opisać.
Tymczasem siedzę w czterech kątach z rzewnymi łzami spływającymi po policzku, modląc się, że wszystko będzie dobrze. A razem ze mną, choć w innych częściach miastach, lub w ogóle zupełnie innych miastach, modlą się Ci, na których zawsze mogę liczyć. Paweł, Marta, Monika, Księża...
Razem z nimi ufam, że babcia wyzdrowieje.



czwartek, 14 lutego 2013

i hate valentines day... ?


„Śpisz pięknie tak….”
Ale miałam piękny walentynkowy sen…. (połowicznie realny)
Mimo tego nie lubię walentynek.
Nie, to nie dlatego, że moje ręce nadal są smutne, bo nie mogą spleść się z tymi męskimi, silnymi. Brak zaproszenia na kolację przy świecach też nie jest dobrym powodem. Nie obchodzę walentynek, chociaż nie raz miałam do tego okazję. W jedne zakończyłam coś, co przetrwało nawet małą zdradę (teraz to brzmi śmiesznie:P). W inne, mój oddech zaczął być dedykowany pewnemu przystojnemu chłopczykowi. Innych nie świętowaliśmy, bo mieliśmy walentynki cały czas. I może tak powinno być. Powinno się okazywać miłość każdego dnia, kwiaty i prezenty dawać bez okazji, a nie dlatego, że mamy 14.02. Ten dzień na pewno zestresował już niejednego faceta. Tego dnia każdy chce wyglądać zjawiskowo, być wyjątkowym. Dziewczyny już od tygodnia zastanawiają się, co dostaną od swojej drugiej połówki etc. Nie masz się w co dzisiaj ubrać? Najlepiej ubierz coś czerwonego, wtedy w szkole możesz sobie poleniuchować, bo masz szczęśliwy numerek. Możesz kupić kartkę walentynkową i wyznać komuś miłość, to na pewno romantyczniejsze niż szczera rozmowa. W rytmie miłosnych piosenek, które słychać z radiowęzła, możesz kołysać się w ramionach partnera i skradać mu buziaki przy poloniście.
Nie mam nic do zakochanych, wręcz przeciwnie – cieszę się, że mogą z kimś dzielić się swoim szczęściem. Po prostu wolałabym, żeby tak było zawsze. Bo dzisiaj wszyscy się kochają, a jutro nienawidzą.
A walentynki spędzam z szpitalnym gronie – raz u babci, raz u kuzynki. Spędzam z piosenkami o niezbyt szczęśliwej miłości, z rozterkami i chorobami...




niedziela, 10 lutego 2013

krótko, zwięźle, nie na temat! :)

Krótko, zwięźle, nie na temat. 

Korci mnie, żeby coś napisać, ale wenę twórczą zgubiłam gdzieś po drodze, więc niech was nie dziwi wielka nieskładność owego, sto czwartego (!) postu. (dziwi mnie, że po roku nie znudziło mi się prowadzenie bloga). Aktualnie, zamiast być w Olsztynie, jestem w domku i leżę sobie pod ciepłą kołderką z kubkiem chłodnej już herbaty; życie jest piękne.
Po wczorajszym samochodowym incydencie siedzę cicho jak myszka i nie przyznaję się rodzicom do tego, jaka atrakcja mnie spotkała. (nie chcę denerwować mamy - robię to z miłości :P) Ogólnie, dzisiejszy dzień na facebook'owym czacie podsumowałam jednym zdaniem: nie lubię niedziel, ale kocham mamę. 
O co chodzi? Niedziela to czas, kiedy zamiast spędzić go z rodziną, odjeżdżam do mało urokliwego miasta i zostaję tam przez 5 dni - i tak w każdy tydzień, tak monotonnie. A dziś mogę się wylegiwać we własnym łóżeczku i pisać tę jakże nieskładną notkę.
Co wam jeszcze powiem? Jestem taaaakaaaa szczęśliwa! (chociaż jutro ważny test z angielskiego, a ja nic nie umiem - materiał od końca drugiej klasy - moduł 1-14) 
Więc macie na dobranoc taką małą, piękną, szczęśliwą mnie. ->
i jeszcze tutaj: klik


a za 10 dni.... a za 10 dni skończę słodką dziewiętnastkę! :)

sobota, 9 lutego 2013

"Dlaczego większość kobiet beznadziejnie prowadzi? Bo większość instruktorów to faceci!" - funny!

I nadszedł ten czas w życiu kierowcy, kiedy całe życie staje przed oczami. Niby nic strasznego, a jednak. Kiedyś myślałam, że jak ktoś jedzie wolno, to nic się nie dzieje. A tu proszę. Zwykły wyjazd do sklepu po bułkę i warzywa. W tamtą stronę idealnie, chociaż droga pozostawia wiele do życzenia. Szybkie zakupy i możemy wracać. Zjeżdżam z góry, żeby dojechać do domu. Sama. 30/h bo to droga, gdzie przechadza się wiele pijaczków, gdzie stoi wiele samochodów. Mijam domy, ale czuję, że coś jest nie tak. I moja intuicja nie zawodzi. Zaczęło mnie wykręcać, taka samochodowa karuzela. Pierwszy odruch to hamulce, które niestety nie mają zamiaru reagować. Pierwsza myśl? Zaraz się rozbiję o przydrożny, niezamieszkały dom. Ale spokojnie, mam kierownicę. Ale i ona odmawia mi współpracy. Samochód swoje, ja swoje. Zatrzymałam się. Nie wiem jak. Wiem tylko, że zajęłam całą drogę. Musiałam szybko się uwinąć, przecież zaraz może nadjechać rozpędzony samochód i wtedy moja honda poszłaby na złom. (dobra, to małe wyolbrzymienie). Biorę telefon do ręki, żeby zadzwonić do taty, chociaż stan mojego konta to jakieś trzy grosze. Ręce mi się tak trzęsą, że nie mogę wpisać hasła do telefonu. Stwierdziłam, że wyjdę z samochodu i zacznę krzyczeć - to tylko 50 metrów od mojego domu. Ale po wzięciu głębokiego oddechu zaczęłam myśleć racjonalnie. Odpaliłam samochód po raz kolejny. Działa! Wycofałam, podjechałam, wycofałam i ruszyłam. Teraz to nogi nie chciały ze mną pracować. Trzęsły się tak bardzo, że trzy razy musiałam wjechać na swoje podwórko. Myśl: Nie chcę już jeździć samochodem. Nie rozumiem, jak ktoś mógł postawić mi pozytywa na egzaminie. Ale przecież jeszcze dziś będę musiała gdzieś podjechać.
Wiem. Jeszcze nie jedna taka sytuacja w moim życiu. Ba! Może nawet gorsze - chociaż po cichu liczę, że nie.
Czy warto poddawać się po jednej, nie wiadomo czym spowodowanej atrakcji jaką jest samochodowa karuzela? Zapewne nie.


niedziela, 3 lutego 2013

Budapest


Wieczór z repetytorium angielskim skończył się na wspomnieniach z okresu podróżowania, gdzie mogłam chociaż trochę wykazać się moją znajomością języka, którym w dzisiejszych czasach posługują się ludzie niemal w każdym kraju.Wspomniałam sobie wieloletnie Włochy, kilkudniową Szwecję, czy Litwę, a nawet Bośnię i Hercegowinę. Przypomniałam sobie kąpiel w Chorwacji i zakupy w Słowenii. Piękny Wiedeń, pamiętliwy Frýdek-Místek i sąsiednia Słowacja. Nie zapomnę także czterdziestostopniowego Cypru. To wszystko jest takie piękne i daje tyle wspomnień. Ale żadne z tych państw i miast nie wzrusza tak bardzo jak Budapeszt....

05.02.2011
Zajeżdżamy do Budapesztu nad ranem - zaspani i niewiele ogarniający. Pierwsze kroki, piękne widoki i przebudzenie. Brzuchy umierają z głodu, więc trzeba się najeść. W środku miasta, niewielka knajpka, rozkojarzona obsługa i brudne sztućce. Trudno, damy radę palcami, to tylko pizza. Wracamy, bo przed nami  długa droga do Polski. Dochodzimy do pojazdu a tu.... niespodzianka w postaci wybitej szyby. Mamy wolne, możemy robić co chcemy. Los nam sprzyja, nie ma co - zaparkowaliśmy pod placem świętej trójcy, więc mamy skąd podziwiać to przepiękne miasto. Kilka godzin wolnego i możemy ruszać dalej - do Polski.

PLAC ŚWIĘTEJ TRÓJCY - BUDAPESZT
To tu skończyło się stare a zaczęło nowe. To w tym miejscu pogrzebaliśmy stare niedomówienia i kłamstwa. To tutaj był nowy start. Dostałam to, na co po cichu liczyłam. Lubię ten plac.

Piękne miasto niesie z sobą piękną historię i wspomnienia. Tego piękna nie da się opisać. Nie ukaże tego nawet powyższe zdjęcie z aparatu księdza Sławomira. Tam trzeba pojechać. Urzekło mnie to miasto.
Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka