Strony

sobota, 6 czerwca 2015

I need you right here with me.



To nie był dobry dzień.

Zaczęło się od zwykłej plamy od leczo na nowym, przepięknym obrusie rodem z Krety. Ktoś kiedyś musiał go zachlapać i padło na mnie. Nie muszę chyba nikogo informować, że mamuśka, której portfel stał się chudszy przez to cudo, miała trochę skwaszoną minę. Tzn. "trochę" to za mało powiedziane. Miała bardzo skwaszoną minę.
Kiedy robiłam poranną kawę, zadzwonił telefon. Tata rzadko dzwoni w godzinach pracy. Zmarł mąż mamy koleżanki. Serce, pięćdziesiąt pięć lat. To nie jest dobry wiek na umieranie.
Jakiś czas temu odszedł od nas mój ukochany rudzielec. Dziwnie nam w domu bez czworonoga, więc zdecydowaliśmy się na kolejnego. Tym bardziej, że kotka z pracy rodziców się okociła i ma cudowne małe kocięta. W sumie, już są tak długo z matką, że spokojnie możemy go od niej zabrać. I tu się zaczynają problemy. Nie możemy go wziąć, bo trzeba go zaszczepić, wyrobić paszport i zaczipować. Za dużo z tym roboty, kot byłby inaczej hodowany, a najbardziej chcę go ja. Ja, która rzadko bywam w domu. Kot dziś miał być ze mną. Miał, a jest w jakimś starym kartonie w robocie.
Przekomarzałam się z tatą. Lubię go drażnić, bo on bardzo szybko się denerwuje i odpuszcza, że niby ja wygrywam. Wkurzył mnie, to mu pojechałam jakimś żartem, którego... nie zrozumiał. Tzn. zrozumiał, ale i tak posmutniał i głowił się, czy to aby na pewno był żart. Więc zrobiło mi się przykro i go przeprosiłam. W odpowiedzi usłyszałam, że "nie mamy o czym rozmawiać". To się lekko zdenerwowałam. 1:0 dla taty, przekomarzał się.
Miałam wyjść na dwór w koleżanką. Miało być fajnie, bo pogoda na dworze jest nieziemsko idealna. A skoro, to nie był dobry dzień, to już wiadomo, że nie było fajnie. Bo ja chciałam to, a ona tamto i nie mogłyśmy się porozumieć. Nasze spotkanie nie trwało nawet pięciu minut.
Potem wybrałam się do Kościoła. Była msza za wujka - miał 33 rocznicę święceń kapłańskich. Siedziałam wbita w kościelną ławkę i rozmyślałam - to o tym, to o tamtym. (teraz katolicy powinni hejtować - rozmyślałam zamiast się modlić?). Obserwowałam Kościół, który znam od kilkunastu lat. Organista zagrał jakąś pieśń, nawet już nie pamiętam tytułu. I wszystko wróciło. Siedziałam i płakałam. Choć ciężko to nazwać płaczem. Po prostu załzawiłam oczy. Przypomniał mi się pogrzeb babci. Minęło pół roku. Ogarnęłam się, ale dzisiaj tęskniłam jak nigdy. Za jej głosem, za jej uśmiechem. Nawet za jej narzekaniem, serio. A potem przypomniał mi się pogrzeb mojego brata. Ale tu już minęło prawie 8 lat. A ja już nie gram w Hugo, nie oglądam Teletubisów, nie śpiewam na cały głos "Czerwone korale" i nie stoję na baczność podczas hymnu, który leci w telewizji. I nie dlatego, że jestem już duża. Nie robię tego, bo nie mam z kim.
Wróciłam do domu. Zrobiłam słabą herbatę, zarzuciłam koc, włączyłam muzykę, napisałam milion postów, wrzuciłam jeden i idę spać. Jutro nowy dzień. Na pewno będzie lepszy, niż ten.

Szablon dla Bloggera stworzony przez Blokotka