piętnasty października dwa tysiące dwunastego roku - idealny dzień na zdawanie egzaminu na prawo jazdy.
zaczął się pechowo - autobus nie przyjechał, więc wchodzę do pierwszego lepszego, podjeżdżam najbliżej gdzie się da. pół kilometra w 15 minut? nie w moim tempie - zazwyczaj się wlokę. na zmianę biegnę i drepczę. nie zdążyłam - zaczyna się pechowo. jestem na placyku, po dwudziestu minutach egzaminator mnie wywołuje. po 50 minutach mogę wysiąść z samochodu ze szczerym uśmiechem. jestem pełnoprawnym kierowcą. no prawie - jeszcze tylko muszę odebrać prawo jazdy.